– Do kurwy nędzy! – zawołał.
Młody człowiek na chwilę odwrócił głowę w jego stronę.
– Co pan wyprawia? Zdjął pan…
– David, nie musisz tego robić! Zeznam na twoją korzyść! Powiem, że działałeś pod przymusem! Psychiatrzy uznają, że jesteś niepoczytalny!
Wyleczą cię i wyjdziesz z tego! Wolny! Zdrowy!
Odpowiedział mu donośny śmiech.
– Posłuchaj mnie, do cholery! Możemy cię wyleczyć! David, wiem, że jesteś niewinny! Że Hugo cię zmanipulował! Chcesz umrzeć z takim ciężarem na sumieniu? Na zawsze zostać w pamięci innych potworem?
Znak zakazu ruchu: zjazd z autostrady! Servaz poczuł, jak cała krew odpływa mu do żołądka i nóg; jego ciało instynktownie przywarło do fotela. Pojadą autostradą pod prąd!
– Kurwa, nie rób tego! NIE RÓB TEGO!
Przez otwarte drzwi karetki Irène obserwowała balet samochodów policyjnych. Migające światło kogutów raz po raz wpadało do wnętrza ambulansu. Prześlizgiwało się po kałużach i oświetlało twarz siedzącego obok niej lekarza. Mężczyzna sprawdzał przewody, którymi była podłączona do rozmaitej aparatury.
– Jak się pani czuje?
– W porządku.
Po raz kolejny wykręciła numer Martina, znowu bez rezultatu. Za każdym razem odzywała się poczta głosowa. Zastanawiała się, czy Servaz usnął. Czuła, że ogarnia ją niepokój. Za wszelką cenę musiała mu przekazać, co znalazła w teczce Jovanovica.
Marianne…
Nie było trudno odgadnąć motyw jej działania. Jedyny możliwy.
Kazała śledzić Martina, by chronić Hugona, wiedzieć, na jakim etapie jest śledztwo. Ponieważ gotowa była zrobić wszystko dla jedynego syna i zarazem jedynego mężczyzny, jaki jej pozostał. Ale zwracając się do kogoś takiego jak Zlatan Jovanovic, zrobiła jeszcze jeden krok w stronę przestępstwa. Irène odniosła zwycięstwo, ale czuła jego gorzki smak, kiedy myślała o Martinie, o tym, jak zareaguje, kiedy pozna prawdę. Choć tego nie okazywał, był wrażliwy. Był mężczyzną zranionym w dzieciństwie.
Zagubionym. Ocaleńcem. Jak zniesie kolejny cios? Nagle zauważyła, że lekarz patrzy na zewnątrz szeroko otwartymi oczami, a na jego twarzy maluje się jeszcze szerszy uśmiech.
– Tak? – odezwał się do osoby stojącej przed karetką. Ziegler odwróciła głowę i zobaczyła Zuzkę, która patrzyła na nią z zaniepokojoną miną. Jej czarne włosy opadały na bardzo krótką skórzaną kurtkę w kolorze kremowym, pod którą widniała wielka obfitość naszyjników i wisiorków. Miała na sobie krótką koszulkę odsłaniającą pępek i jeszcze krótsze szorty z nadrukiem. Usta miała pomalowane czerwoną szminką błyszczącą jak neon. Na chwilę Ziegler zapomniała o bożym świecie.
– Mogę już iść? – zapytała.
Lekarz patrzył to na jedną, to na drugą. Wyglądał, jakby się zastanawiał, z którą wolałby spędzić noc, choć jeśli chodzi o blondynkę, która była cała w siniakach i miała na środku twarzy wielki opatrunek przypominający maskę w kształcie krzyża, nie był to jej najlepszy dzień.
– Eee… Powinien panią zbadać laryngolog i trzeba by obejrzeć pani plecy i żebra.
– Później.
Zeskoczyła z noszy, a następnie z samochodu, wzięła Zuzkę w ramiona i pocałowała ją, schyliwszy głowę bardziej niż zwykle z powodu „maseczki”, którą miała na twarzy. Język jej partnerki miał słodko-gorzki smak campari, żytniej whisky i wermutu. Manhattan – zgadła Ziegler.
Zuzka przyszła prosto ze swojej dyskoteki ze striptizem Pink Banana, kiedy tylko Irène zadzwoniła. Lekarz patrzył na nie. Z obiema – odpowiedział sobie w duchu. – Z obiema naraz.
Kiedy weszli w zakręt z absolutnie szaloną prędkością, Servaz uderzył o drzwi i prawie się modlił, żeby się przewrócili, zanim znajdą się na autostradzie. Zobaczył jednak przed sobą wstęgę asfaltu i odblask odległych, ale zbliżających się świateł tam, gdzie autostrada biegła po dużym łuku. Mimowolnie przełknął ślinę. Samochód wyjechał ze zjazdu i ruszył główną drogą pod prąd. Servaz poczuł, że kurczy mu się moszna.
Po drugiej stronie pasa zieleni zauważył samochody – jechały w tym samym kierunku, co oni!
– David, błagam cię, pomyśl! Możesz to jeszcze powstrzymać! Nie rób tego, na Boga! Uważaaaaaaj!
Przed nimi rozległ się wizg klaksonu. Frenetyczne sygnały świateł.
Zamknął oczy. Kiedy je otworzył, dwa samochody, które minęli, jechały dalej, panicznie trąbiąc. Pot spływał po jego twarzy jak woda. Parzył jego siatkówki. Servaz przetarł oczy mankietem koszuli.
– David! Odpowiadaj, do cholery! Powiedz coś! Zabijesz nas, kurwa!
David wpatrywał się w drogę. Servaz nie widział w jego oczach niczego poza tym, że chłopak wiezie ich na pewną śmierć. Ściskał
kierownicę tak mocno, że kłykcie jego palców zrobiły się białe. Blask deski rozdzielczej odbijał się w jasnym zaroście młodego mężczyzny. I w jego wilgotnych oczach. Servaz zrozumiał, że chłopak jest gdzieś daleko. David wpatrywał się w smaganą strugami deszczu autostradę przed nimi, czekając na pojawienie się kolejnego samochodu, koncentrując wszystkie zmysły na mającym wkrótce nastąpić nieuniknionym zderzeniu.
Kiedy w oddali pojawił się kolejny blask, Servaz wbił się w fotel.
Kierowca z naprzeciwka zrozumiał, że jadą pod prąd, i zaczął wysyłać sygnały świetlne. Reflektory tego pojazdu znajdowały się wyżej nad jezdnią. Ich światło, rozproszone przez deszcz, było silniejsze. Nocną ciszę rozdarł ogłuszający ryk klaksonów. O nie! Oślepiony blaskiem świateł
o wielkiej mocy, Servaz zdołał jednak zauważyć, że TIR usiłuje ociężale zmienić pas, widział masywną sylwetkę w obłędnie ślimaczym tempie przewalającą się na drugą stronę, widział olbrzymie fontanny wody tryskające spod niezliczonych kręcących się kół mastodonta. Usłyszał od-głos zmieniania przełożenia silnika, zgrzytliwy protest skrzyni biegów, zobaczył oszalałe miganie świateł, które boleśnie drażniło jego nerwy wzrokowe. Skulił się, czekając na przerażające uderzenie, które miało nastąpić w chwili, gdy David skieruje ich wprost na stalowego potwora.
Ale nic się nie wydarzyło. Rozległo się rozsadzające uszy trąbienie klaksonu kolosa, który przejechał tuż obok nich. Servaz odwrócił głowę i przez siekące w szyby strugi wody zobaczył wytrzeszczone z przerażenia oczy kierowcy, który patrzył na nich z wysokości kabiny. Odetchnął. Nagle zrozumiał, że wszystko, co wydarzyło się od chwili, gdy postawił stopę w Marsac, miało go doprowadzić właśnie tutaj, na tę autostradę, że ta tonąca w deszczu szosa to jakby symbol jego życia, wędrówka pod prąd jego własnej historii. Pomyślał o swoim ojcu, o Francisie, Alexandrze, Margot, Charlène. O swojej matce, o Marianne… Przeznaczenie, fatum, przypadek, sploty zdarzeń… Jak atomy, jak cząsteczki, które wpadają jedne na drugie, zderzają się ze sobą i rozpraszają – rodzą się i znikają.
To było zapisane.
Albo nie.
Nagle sięgnął dłonią do kieszeni Davida. Tam, gdzie chłopak włożył
jego telefon po tym, jak udawał, że dzwoni do Espérandieu. Servaz wyciągnął aparat.
– Co pan robi? Niech pan to zostawi!